Koneserzy są zgodni: z Cejlonu pochodzą najlepsze herbaty świata. Jakość ta wynika przede wszystkim z nadzwyczajnych warunków klimatycznych, czyniących ze Sri Lanki prawdziwy raj dla uprawy herbaty. Tu należy wyjaśnić, iż do 1972 r. Sri Lanka nosiła nazwę Cejlon, a więc taką samą jak geograficzna nazwa wyspy, na której leży. Na Cejlonie herbatę wciąż zbiera się ręcznie, najczęściej stosując tzw. zbiór dokładny. Dalszy proces produkcji też przeważnie przebiega w sposób tradycyjny, stosowany od lat, co pozwala utrzymać wyborny smak i aromat.
Jak wygląda historia uprawy herbaty na tej wyspie? Otóż przez długi, długi czas była to górzysta kraina, słabo zaludniona, pokryta tropikalnym lasem. Wszystko zmieniło się w XIX w. wraz z przybyciem na wyspę Brytyjczyków. Wykarczowali oni ogromne połacie lasu i założyli plantacje kawy. Tak, tak, najpierw była to kawa. W połowie lat 60-tych XIX w. krzewy kawowe zniszczył grzyb Hemileia vastatrix , czyli rdza kawowa. Plantatorzy nadali tej chorobie żartobliwą nazwę „niszczycielska Emilka”. Większość właścicieli plantacji zbankrutowało i wróciło do kraju. Ci najwytrwalsi pozostali i po kilku latach z powodzeniem rozpoczęli uprawę herbaty. Obfite opady, duże nasłonecznienie, chłodne noce i częste zamglenia stwarzały znakomite warunki do uprawy tej rośliny. Ponieważ na wyspie brakowało siły roboczej na plantacje przyjechały tysiące Tamilów z południowych Indii. Uprawa kawy była uprawą sezonową i ci sami Tamilowie przypływali na wyspę i wracali do domów po sezonie. Tym razem zbiór herbaty był całoroczny, więc pracownicy musieli osiedlić się na Cejlonie, gdzie mieszkają do dziś. Nie jest to praca łatwa bynajmniej. Polega ona na zerwaniu jedynie dwóch lub trzech najmłodszych i zarazem najbardziej pożądanych listków oraz pączka z wierzchołka krzewu, który dzięki temu nie rośnie wzwyż. W warunkach naturalnych herbaciane drzewo osiąga wysokość nawet dziewięciu metrów! Po około 10-18 dniach roślina wypuszcza kolejne młode listki, które znowu trzeba zebrać. Krzewy herbaty mają ostre gałęzie, które bezlitośnie ranią zbierające liście kobiety. Płaca za pracę na plantacji była bardzo słabo płatna przed wiekami, a i dziś stawki są minimalne.
To tutaj w 1890 r. zaczęła się historia znanej nam herbaty Lipton, kiedy sir Thomas Lipton kupił bankrutujące plantacje herbaty i dzięki żyłce do biznesu szybko zmienił ją w „zielone złoto”. „Thomas Lipton – bogaty właściciel sieci sklepów spożywczych w Anglii przyjechał na Cejlon w 1890 roku, kupił kilka plantacji i w ciągu trzech tygodni stał się posiadaczem największych upraw na wyspie. Celem Liptona było wyeliminowanie pośredników i obniżenie tym samym cen herbaty w jego sklepach. Odkąd rozpoczął swoją przygodę z herbatą, Lipton spędzał połowę roku na Cejlonie, czym zyskał sobie przydomek „Tea Tom” – herbacianego Toma. Zreorganizował on swoje plantacje, wprowadził liczne innowacje, takie jak np. system wagoników transportujących zebrane liście do fabryki. Lipton odegrał również bardzo istotną rolę w tworzeniu wizerunku Cejlonu jako herbacianej wyspy. To właśnie on stworzył pierwsze etykiety i spopularyzował równanie: CEYLON = HERBATA. W tym okresie sprzedaż i konsumpcja herbaty w Anglii zanotowały bardzo wysoki wzrost.” [dilmah.pl]
To tyle gwoli wstępu i historii. A jak wyglądało moje spotkanie z tym herbacianym rajem?
Sri Lankę odwiedziłam w 2009 roku. Po opuszczeniu niezwykle klimatycznego Kandy zmierzaliśmy w kierunku „herbacianego zagłębia” Cejlonu tj. Nuwara Eliya. Autokar jechał mozolnie w górę krętymi serpentynami. Krajobraz stawał się coraz bardziej górzysty, aż w końcu pojawiły się przepiękne wzgórza porośnięte zielonymi, herbacianymi krzewami.
W miejscowości Pussellawa czekał nas spacer wśród krzewów, zwiedzanie fabryki herbaty i upragniona filiżanka tego boskiego napoju.
Już z daleka widać było tamilskie kobiety, o bardzo ciemnej skórze, kolorowo ubrane z workami lub koszami na plecach. Bardzo chętnie pokazywały turystom jak sprawnymi ruchami zerwać listki, chętnie też pozowały do zdjęć licząc oczywiście na możliwość dodatkowego zarobku. Doświadczona zbieraczka potrafi zebrać w ciągu całego dnia do 35 kg świeżych liści, co wystarcza do wyprodukowania 7-9 kg herbaty.
Kolejne kroki skierowaliśmy do fabryki, gdzie po zerwaniu liści następowały kolejne etapy przygotowania herbaty do sprzedaży. Wchodziło się do ogromnego pomieszczenia z długimi na kilkanaście metrów rynnami. Każdą wypełniało kilkaset kilogramów zielonego towaru. Tu liście więdły. Było przewiewnie i pachnąco. Temperatura w rynnach regulowana była automatycznie. Po kilkunastu godzinach liście pozostawione do więdnięcia tracą 30-50% wilgotności.
Następnie zwiędłe liście trafiały do maszyny, w której były zgniatane i skręcane, by uszkodzić roślinne komórki i uwolnić zawarte w nich substancje chemiczne, które to wchodzą w reakcję z tlenem. Tu następowało też sortowanie herbaty poprzez przesiewanie przez sita. Uwaga! Najdrobniejsze, najmniej wartościowe frakcje wykorzystywane są głównie do herbacianych torebek. W najtańszych gatunkach jest to tzw. pył. Kolejny, najprostszy etap produkcji, ale kluczowy dla uzyskania odpowiednich właściwości produktu końcowego to fermentacja. Ostatnim etapem było wrzucenie liści do pieca rozgrzanego do temperatury 90-120 C w celu przerwania fermentacji. Dla uzyskania najlepszego smaku suszy się je tam przez kolejne dwadzieścia minut. Liście poddawane były działaniu ciepłego powietrza w wyniku czego początkowo zielone liście stawały się brązowe, a następnie czarne.
Potem następuje już tylko sortowanie i pakowanie. Twierdzenie, że liście najdrobniejsze (nie mówię tu o pyle) są niskiej jakości nie jest do końca prawdą. W rzeczywistości mogą one mianowicie dawać lepszy napar niż liście większe, ponieważ szybciej ulegają zaparzeniu (większe liście potrzebują dłuższego czasu na rozwiniecie i absorpcję wody). Z tego też względu mniejsze liście uzyskują często wyższe ceny podczas aukcji.
Tu też muszę się Wam do czegoś przyznać. Przed wizytą w tej fabryce myślałam, że herbata czarna, zielona , biała i żółta to są zupełnie inne gatunki krzewów. I nic bardziej mylnego! To ten sam krzew, a różnica polega na sposobie traktowania liści po zbiorze.
- Herbata czarna – powstaje w wyniku procesów więdnięcia, skręcania, fermentacji i suszenia (dokładnie w tej kolejności). Wg legendy, powstała przypadkiem, kiedy podczas transportu statkiem do Anglii, ładunek zielonej herbaty zamókł i w rezultacie uległ fermentacji.
- Herbata zielona – w trakcie jej produkcji pominięty jest etap fermentacji, a jej liście poddawane są przez 30-45 sekund działaniu pary wodnej. Dzięki temu zachowują więcej dobroczynnych substancji, takich jak witamina C czy minerały. Aby ich nie zniszczyć herbata zielona powinna być zaparzana wodą o temperaturze 85-90°C, a nie wrzątkiem (100°C) jak to czynimy z herbatą czarną.
- Herbata biała – uzyskuje się ją wyłącznie z pąków liściowych. Więdnięcie i schnięcie herbaty białej jest w tym procesie w pełni naturalne, co wpływa na jej nieco inny wygląd i bukiet smakowo-zapachowy. Napar jest wyraźnie jaśniejszy niż herbat zielonych. Herbata biała zawiera też najwięcej teiny w porównaniu do wszystkich odmian, co sprawia, że ma bardzo silne właściwości orzeźwiające i pobudzające.
- Herbata żółta – powstaje z najmłodszych pędów i pączków liści, które ulegają częściowej (nie więcej niż 12 – 15%) fermentacji podczas procesu zwijania.
Po obejrzeniu procesu obróbki liści poszliśmy do firmowego sklepiku, gdzie mogliśmy skosztować różnych gatunków herbaty i w końcu ją kupić.
Tu nastąpiła dość nieoczekiwana sytuacja, dziś dla mnie niezwykle zabawna, ale wtedy pamiętam swoje zdziwienie i podenerwowanie. Otóż ze stoickim spokojem postanowiłam poddać się degustacji herbaty i wykonać kilka pamiątkowych zdjęć, nie spiesząc się z dokonaniem zakupów. Przecież na plantacji herbaty nie zabraknie herbaty, analogicznie jak w kopalni soli nie zabraknie soli, prawda? A figa z makiem! Po kwadransie zniknęły wszystkie pomarańczowe woreczki z najbardziej pożądaną czarną herbatą tj. Orange Pekoe (zawiera ona częściowo długie, sztywne całe liście bez wierzchołków -tips, z niewielką ilością perforacji), pozostała jedynie czarna Flowery Pekoe w zielonych woreczkach (liście łamane, bardziej mięsiste). Po rozmowie z ekspedientkami okazało się, ze tak naprawdę zabrakło samych pomarańczowych woreczków, a w zielone nasypać tej herbaty im nie wolno. Na nic zdały się moje prośby.
Tak więc Orange Pekoe mogłam już kupić tylko na lotnisku, bo musicie wiedzieć, że na Cejlonie, w herbacianym raju, takiej herbaty jak na plantacji w sklepie nie uświadczycie. Nie ma tu ani tradycji picia, ani ceremonii przygotowywania tego napoju. Nikt też nie chodzi do herbaciarni. W hotelach podawana jest Lipton lub Dilmah w saszetkach z dodatkiem mleka po brytyjsku (choć ponoć kiedyś Anglicy pili z lubością wrzątek z kleksikiem mleka – „Asterix i Obelix w służbie Jej Królewskiej Mości”) 🙂
Z rozkoszy tego świata
ilości niepomiernej
zostanie nam po latach
herbaty szklanka wiernej
i nieraz się w piernatach
pomyśli w porze nocnej
ha, trudno, lecz herbata,
herbaty szklanka mocnej (piosenka „Herbatka” Jeremi Przybora, Jerzy Wasowski)
Baardzo inetersujący, a szczególnie zdjęcia. Czekam na więcej, może coś o regionalnej kuchni.
🙂 Kuchnia? Ech…śni mi się po nocach…postaram się spełnić to życzenie 🙂
Jaka masa informacji!
Kurcze, jesteśmy już tak głęboko na południu, ale nie damy niestety rady tam już doskoczyć.
Może następnym razem 🙂
Pozdrawiam,
Asia
🙂 co się odwlecze… również pozdrawiam 🙂
Again.. your article is very well written. I am glad you found this topic interesting. Best of luck
Thank you so much! You better write me am I write the truth, maybe I’m wrong in something? 😉