Jeśli przeczytaliście wpis z ubiegłego tygodnia*, wiecie już co to jest tent pegging, jakie są zasady tego sportu, jaka jest jego historia itd. Mając już takie podstawy zapraszam Was w podróż w czasie i przestrzeni. Podzielę się z Wami przeżyciami, których do końca życia nie zapomnę (o ile nie dopadnie mnie Alzheimer ;)).
W towarzystwie mojego przyjaciela Tariqa oraz kilku innych „przyzwoitek” pojechaliśmy na wieś, w okolice miejscowości Jahanian. Zaproszenie wystosował do mnie książę Niazi (Pakistan to republika, ale widocznie tak jak i w Polsce funkcjonują tu jeszcze tytuły szlacheckie). Krajobraz stawał się coraz bardziej sielski, jechaliśmy wśród żółtych pól gorczycy, sadów mango i pomarańczy kinnow. Po przeszło godzinie dojechaliśmy na miejsce. Zobaczyłam niskie budynki, płoty zbudowane z gliny i ogromny dziedziniec. Powitali nas sami mężczyźni. Uściskom panów nie było końca. Ja natomiast nauczona doświadczeniem, kiwałam tylko uprzejmie głową, pilnując się, by przypadkiem nie wyciągnąć na powitanie ręki, co w przypadku kobiety jest tu wielkim nietaktem. Zostaliśmy zaproszeni to środka, by oczywiście zjeść przygotowane na tę okazję potrawy i napić się herbaty. Cała rozmowa kilkunastu mężczyzn odbywała się w języku udu, a ja nieco skrępowana, jadłam i z uwagą im się przyglądałam. Po posiłku pokazano mi trofea zdobyte na zawodach i ustrojono w pendżabski turban.