17 lipca 2016 r.
Pierwszy poranek w stolicy Ladaku Leh. Wykończona morderczą jazdą z Keylong, spałam jak kamień do godziny dziesiątej rano. O jedenastej trzeba było opuścić pokój i poszukać dogodniejszego lokum. Czułam się znacznie lepiej, niemniej jednak byłam bardzo osłabiona i doskwierało mi drętwienie obu rąk, co jak potem przeczytałam, jest często występującym działaniem niepożądanym po zażyciu acetazolamidu (lek stosowany w chorobie wysokościowej). Po założeniu na plecy 12 kg plecaka myślałam, że się przewrócę. Marzyłam, by ten dzień spędzić w Leh. Tym razem chciałam dać sobie czas, by wrócić do formy. Wyszliśmy z budynku i zobaczyłam ogród tonący w kwiatach. Ku mojemu zdumieniu były to kwiatki znane mi doskonale z naszych wiejskich ogródków. Poszliśmy na przystanek, gdzie stały małe busiki wożące turystów. Zapytaliśmy starszego taksówkarza o możliwości zrobienia sobie wycieczek wokół Leh. Najciekawszą propozycją był klasztor Hemis (43 km od Leh) i po drodze jeszcze kilka godnych odwiedzenia miejsc. Zapytałam o turniej polo, o którym czytałam jeszcze w Polsce. Idąc na przystanek widziałam plakat, z którego wynikało, że jest to właśnie ostatni dzień festiwalu oraz finałowy mecz. Sonam, bo tak miał na imię kierowca, potwierdził, że rzeczywiście jest taki festiwal i odbywa się on poza miastem. Nidhin zapytał o jakiś godny polecenia pokój i otrzymał od Sonama namiary na guest house w niedalekiej okolicy. Był to guest house Atisha, który prowadzili niezwykle uczynni i mili gospodarze. Dostaliśmy niewielki, ale bardzo czysty i słoneczny pokój z łazienką na ostatnim piętrze budynku. Znajdował się tam duży taras z ogrodem. Ucieszyłam się na wieść o wi-fi w budynku. Niestety w praktyce internet działał tylko raz na kilka dni i to przez krótki czas.
Po krótkim odpoczynku usłyszałam, że jedziemy do Hemis. Myślałam, że spadnę z krzesła! Byłam przekonana, że tę wycieczkę zabukowaliśmy u Sonama na następny dzień. Kolejne niezrozumienie komunikacyjne i awantura gotowa. Tym razem twardo postawiłam sprawę. Na sporo oddalony od Leh klasztor nie miałam siły, a jeśli mamy coś zobaczyć, to niech to będzie mecz polo, o którym marzyłam całe życie. Poszliśmy do Sonama i ten zaproponował nam połączenie wyjazdu do wsi Chushot na festiwal polo ze zwiedzaniem klasztoru Matho (26 km od Leh) i pałacu Stok (15 km), tak aby wynająć go na cały dzień i efektywnie spędzić czas. Tak też zrobiliśmy.
Sonam, mały, energiczny człowieczek, wieku bliżej nieokreślonego (na moje oko około sześćdziesiątki) okazał się szalonym kierowcą i niezwykle sympatycznym kompanem. Buzia mu się nie zamykała przez cały czas podróży. Polubiliśmy się dosłownie od kilku zamienionych zdań. Na dobry początek dnia pojechaliśmy na śniadanie do znanej Sonamowi knajpki w niedalekiej odległości od Leh. Ku mojemu zaskoczeniu na śniadanie zjedliśmy momosy z baraniną (pierogi). Były rzeczywiście wyborne. Sonam w ogóle nie krępował się, jadł z nami, że aż mu się uszy trzęsły. Po posiłku ruszyliśmy do Chushot. Okazało się, że finałowa faza rozgrywek polo miała odbyć się za kilka godzin, tak więc czas ten można było poświęcić na zwiedzenie pozostałych atrakcji w okolicy.
Na wysokości klasztoru Thike skręciliśmy z głównej drogi w bok. Poruszaliśmy się niezwykle malowniczą doliną ku wąwozowi wybiegającemu z górskiego pasma Zanskar. Drogę do klasztoru otwierała kolorowa brama. Po kilku kilometrach widać było położony na wzgórzu klasztor Matho. Został on założony w 1410 r. przez Lamę Dugpa Dorje z tybetańskiego zakonu Sakya. Wewnątrz budynku w sali du-khang znajdowały się niezwykle kolorowe obrazy i usytuowany w centralnej części świątyni posąg Buddy Sakyamuni. Na terenie klasztoru znajduje się też muzeum. Zapraszam do obejrzenia galerii poniżej:
W drodze do Stok zatrzymaliśmy się na farmie wielbłądów. Były to wielbłądy dwugarbne, zwane baktrianami (Camelus bactrianus). Od wielbłądów jednogarbnych różnią się one tęższą budową ciała, dłuższym włosiem i krótszymi kończynami. Jest to gatunek wielbłąda występujący zarówno w stanie dzikim na stepach centralnej Azji jak i w niewoli, hodowany dla skóry, futra, mięsa i mleka. W farmie znajdowały się dorosłe jak i młode osobniki. Był nawet 3-miesięczny wielbłądek, odseparowany z matką od pozostałego stada. Taki słodziak. Dorosłe wielbłądy wyglądały trochę jak E.T. Zobaczcie sami, czy nie mam racji. Szczerze? Boję się tych zwierząt. Nigdy człowiek nie wie, kiedy taki skubaniec Cię użre 😛
Po tej bardzo sympatycznej wizycie na farmie pojechaliśmy do pałacu Stok zbudowanego w 1820 r. W pałacowej rezydencji królewskiej dynastii Namgyal Ladakh znajduje się obecnie muzeum. Dla zwiedzających otwarta jest tylko jego niewielka część. Zachowane są tu cenne artefakty i relikwie związane z dawną monarchią, które przyciągają historyków i antropologów z całego świata. Można tu podziwiać bogato zdobione stroje królewskie, przedmioty codziennego użytku i liczne fotografie z przeszłości. W oddzielnej sali znajdują się eksponaty związane z wojskowością, a więc miecze, tarcze, łuki, strzały i pistolety itp. Na chwilę można się wczuć w atmosferę dawnych lat.
Po zwiedzeniu muzeum ruszyliśmy do Chushot na finałowy mecz polo.
cdn.
poprzednie posty z tej samej podróży:
8. http://rajzefiber.cba.pl/ladakh-kraina-wysokich-przeleczy/
7. http://rajzefiber.cba.pl/keylong-aklimatyzacja/
6. http://rajzefiber.cba.pl/w-drodze-do-keylong/
5. http://rajzefiber.cba.pl/z-hajerem-w-manali/
4. http://rajzefiber.cba.pl/manali/
3. http://rajzefiber.cba.pl/dharamsalamcleod-ganj-sladami-dalajlamy-cz-2/
2. http://rajzefiber.cba.pl/dharamsalamcleod-ganj-sladami-dalajlamy-cz-1/
1. http://rajzefiber.cba.pl/no-to-jadymy/
Północne Indie, te buddyjskie wciąż jeszcze przede mną 😉
A wielbłądów boję się tak samo, fajne stworzenia ale jeden chciał mnie użreć 😀
😀 😀 😀
Niesamowita ilość kolorów na zdjęciach 🙂 A co do wielbłądów – podzielam zdanie. Nigdy nie wiadomo co chodzi takiemu po głowie 😉