Articles

Dharamsala/McLeod Ganj – śladami Dalajlamy – cz. 2

111 lipca 2016 r.
Porządnie odespaliśmy poprzednio zarwane, koszmarne noce. Aby wrócić do McLeod Ganj i zwiedzać okolice, zamówiliśmy taksówkę dopiero na godzinę 11.00. Leniwy poranek, sielski spokój. Niestety czar prysł kiedy Nidhin włączył telewizję i znalazł stacje nadające wiadomości. Wszystkie lokalne programy jak i te o zasięgu światowym np. CNN, czy BBC mówiły tylko i wyłącznie o zamieszkach w Kaszmirze. Zabito przywódcę islamskich ekstremistów w Śrinagarze i zaczęła się tam totalna rzeź. Na moim towarzyszu podróży zrobiło to ogromne wrażenie, jego optymizm i pozytywne nastawienie minęło jak ręką odjął i nie powróciło już do końca podróży. Strasznie przejął się tym, że jest za mnie odpowiedzialny. Najważniejszą dla niego rzeczą było, by przysłowiowy włos z głowy mi nie spadł, a nasze plany związane z wyprawą kończyły się na Kaszmirze właśnie. „Zobacz, co się dzieje w Śrinagarze!” – powiedział do mnie. Ja tylko beztrosko wzruszyłam ramionami i odparłam: „Na pewno do czasu naszego przyjazdu wszystko się tam uspokoi”. Jak czas pokazał, niestety myliłam się.

Dharamsala/McLeod Ganj – śladami Dalajlamy – cz. 1

09-10 lipca 2016 r.
Kangra Airport przywitało nas burzową pogodą. Już w pierwszej chwili poczułam ciepłe, wilgotne powietrze, charakterystyczne dla pory monsunowej. Odetchnęliśmy z ulgą po koszmarnym locie ATR-em. Teoretycznie mogliśmy zatrzymać się w Dharamsali, ale uparłam się, by nocować w McLeod Ganj, położonym około 6 kilometrów od tego miasta. Czytałam, że jest to o wiele ciekawsze miejsce, z dobrą infrastrukturą noclegową. Na lotnisku pytaliśmy miejscowych jak się tam dostać. Tu upadł mit, że Nidhin nie włada językiem hindi. Kłamczuszek jeden! 😛 Hindi pozwala na porozumiewanie się ludzi z różnych stanów Indii, nie licząc oczywiście drugiego języka urzędowego – angielskiego, którym nie wszyscy jednak mówią. Do pokonania mieliśmy 28 km i były dwa rozwiązania: wynająć taksówkę za 1000 Rs, albo łapać lokalny autobus do Dharamsali, który kursuje nieregularnie i nikt tak naprawdę nie wie kiedy będzie najbliższe połączenie. Oczywiście Nidhin zapytał mnie co robimy. Ja wyluzowana i szczęśliwa, że jestem w Indiach odparłam: „Mamy czas, więc nie będziemy niepotrzebnie wydawać kasy na taxi. Autobus!”

Indie, lipiec 2016 © Magdalena Brzezińska

Dharamsala Kangra Airport, Indie, lipiec 2016 © Magdalena Brzezińska

No to „JADYMY”!

keep-calm-and-go-to-india-99Minęły dwa tygodnie od powrotu z Kerali, a ja znowu kupiłam bilet do Indii! Pomysł na szóstą już podróż, powstał w trakcie wspólnej wędrówki z Nidhinem (moim przyjacielem fotografem z Koczin), na przełomie stycznia i lutego br. Już jakiś czas temu marzyła mi się daleka północ Indii, a mianowicie Ladakh określany Małym Tybetem oraz piękny Kaszmir. Byłam przekonana, że tego lata nadszedł najlepszy czas na taką wyprawę. Kiedy w pozostałej części Indii leje jak z cebra, ponieważ jest to czas monsunu, tak w krainie położonej pomiędzy pasmem Himalajów, a Karakorum panuje zazwyczaj przyjemna, słoneczna pogoda, a co najważniejsze drogi są przejezdne (sezon trwa krótko, bo zazwyczaj od czerwca do początku września). Żeby zrealizować taką podróż konieczny jest dłuższy urlop, a szansa na otrzymanie go w mojej branży jest największa właśnie podczas polskich miesięcy wakacyjnych. Zapytałam Nidhina, czy chciałby ze mną pojechać, w końcu dla niego to też byłaby egzotyczna podróż, a na północy nigdy jeszcze nie był. Ku mojej radości zgodził się natychmiast, szefowa też zgodziła się na urlop, więc w te pędy, tym razem nie zwracając uwagi na cenę, kupiłam bilet tureckich linii lotniczych do New Delhi (bilety do stolicy są zazwyczaj droższe od tych do Mumbaiu). Zdecydowałam się na termin lotu na 9 lipca, celowo wybierając początek podróży po Ramadanie (Kaszmir zamieszkują głównie muzułmanie).

Do sześciu razy sztuka?

I znowu w mojej ulubionej „musztardzie”! Hemis, Ladakh, Indie, lipiec 2016

I znowu w mojej ulubionej „musztardzie”! Hemis, Ladakh, Indie, lipiec 2016

Minął już tydzień od mojego powrotu z szóstej podróży do Indii. Lipiec 2016 r. Była to bez wątpienia najcięższa wyprawa jaką tam przeżyłam do tej pory. Chyba pod każdym względem… Trudności rozpoczęły się już przed wylotem. Na 10 dni przed wyjazdem doszło do zamachu terrorystycznego na lotnisku w Stambule, a więc dokładnie tam, że miałam przesiąść się na samolot do New Delhi. Fakt ten specjalnie nie zdziwił mnie, ponieważ już tradycyjnie zawsze coś niedobrego dzieje się w miejscach, do których podążam. Chyba kiedyś muszę te wydarzenia opisać, zebrało się tego naprawdę sporo. Z reguły incydenty te nie miały wpływu na moje podróżowanie (wyjątek stanowił zamach w Mumbaiu w hotelu Taj, przez co do Indii w efekcie nie dotarłam na przełomie 2008 i 2009 r.). Tym razem stało się inaczej. Po zabójstwie dowódcy separatystów w Kaszmirze zabito 32 osoby, ok. 1365 osób zostało rannych. Wprowadzono stan wyjątkowy, region ten został odcięty od internetu i telefonii komórkowej. Druga część wyprawy miała odbyć się właśnie w Kaszmirze. Ja i mój indyjski towarzysz podróży Nidhin, mieliśmy kupiony lot powrotny ze Śrinagaru do New Delhi. Powagi sytuacji dodał telefon samego vice konsula RP w New Delhi, który odnalazł mnie po informacjach, jakie pozostawiłam rejestrując swą podróż, jak zawsze zresztą, na stronie MSZ „Odyseusz” (POLECAM! www.odyseusz.msz.gov.pl). Pan Konsul stanowczo odradził mi podróż do Kaszmiru, prosił o śledzenie informacji w mediach i na stronie naszego MSZ o sytuacji w tym regionie. Niemal do końca podróży mieliśmy nadzieję, że zamieszki tam ucichną i dotrzemy na lotnisko.