Minął już tydzień od mojego powrotu z szóstej podróży do Indii. Lipiec 2016 r. Była to bez wątpienia najcięższa wyprawa jaką tam przeżyłam do tej pory. Chyba pod każdym względem… Trudności rozpoczęły się już przed wylotem. Na 10 dni przed wyjazdem doszło do zamachu terrorystycznego na lotnisku w Stambule, a więc dokładnie tam, że miałam przesiąść się na samolot do New Delhi. Fakt ten specjalnie nie zdziwił mnie, ponieważ już tradycyjnie zawsze coś niedobrego dzieje się w miejscach, do których podążam. Chyba kiedyś muszę te wydarzenia opisać, zebrało się tego naprawdę sporo. Z reguły incydenty te nie miały wpływu na moje podróżowanie (wyjątek stanowił zamach w Mumbaiu w hotelu Taj, przez co do Indii w efekcie nie dotarłam na przełomie 2008 i 2009 r.). Tym razem stało się inaczej. Po zabójstwie dowódcy separatystów w Kaszmirze zabito 32 osoby, ok. 1365 osób zostało rannych. Wprowadzono stan wyjątkowy, region ten został odcięty od internetu i telefonii komórkowej. Druga część wyprawy miała odbyć się właśnie w Kaszmirze. Ja i mój indyjski towarzysz podróży Nidhin, mieliśmy kupiony lot powrotny ze Śrinagaru do New Delhi. Powagi sytuacji dodał telefon samego vice konsula RP w New Delhi, który odnalazł mnie po informacjach, jakie pozostawiłam rejestrując swą podróż, jak zawsze zresztą, na stronie MSZ „Odyseusz” (POLECAM! www.odyseusz.msz.gov.pl). Pan Konsul stanowczo odradził mi podróż do Kaszmiru, prosił o śledzenie informacji w mediach i na stronie naszego MSZ o sytuacji w tym regionie. Niemal do końca podróży mieliśmy nadzieję, że zamieszki tam ucichną i dotrzemy na lotnisko.
sie
08
2016