14 lipca 2016 r.
Powiadają, że „kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje”. Tym razem powiedziałabym: „kto rano wstaje ten się g… wyśpi”. O 7.00 miał odjechać autobus do Koksar. Miał, ale tym razem nie odjechał. Nie było wyjścia, trzeba było wynająć taksówkę. Rupie płynęły wartko niczym woda w rzece Beas. Koksar miał być naszym pierwszym przystankiem na słynnej trasie The Leh – Manali Highway. Wieś położona jest w odległości 70 km od Manali i 50 km za pierwszą przełęczą Rohtang (3980 m n.p.m.).
W samochodzie zajęłam miejsce na tylnym siedzeniu. W Polsce jadąc górzystą drogą jako pasażer (tym bardziej z tyłu) byłabym zielona niczym wzgórza, które mijaliśmy na początku trasy. W Indiach choroba lokomocyjna szczęśliwie mnie nie dopada. Zakręty z każdym kolejnym kilometrem były coraz bardziej ostre. Jak to mówią, takie, że w pewnym momencie kierowca widzi tył auta 😉
Droga była usiana tablicami z rymowanymi hasłami nawołującymi do ostrożnej jazdy. Na przykład: ‘Speed thrills, but kills’, ‘This is a highway, not a runway’ lub ‘Keep your nerves on sharp curves’. O tej przydrożnej, przekomicznej poezji napiszę więcej przy okazji jazdy drogami Ladakhu. Mijaliśmy wodospady pięknie wyglądające na tle soczystej zieleni wzgórz.
Po kilku kilometrach zatrzymaliśmy się na śniadanie. Obok przydrożnego baru siedziała przy krośnie kobieta, która tkała bieżnik z misternym wzorem na brzegu tkaniny. Nidhin kupił wodę i tosty. Jedyną rzeczą do jedzenia, za którą zawsze tęsknię w Indiach jest nasz polski chleb. Indyjskie tosty są obrzydliwe, ale jak nie ma nic innego, to i te zjem.
Kontynuowaliśmy jazdę. Ku mojej rozpaczy kierowca nie miał radia, ani odtwarzacza CD. Szkoda, bo chętnie posłuchałabym indyjskich piosenek. Pogoda nagle zmieniła się, zrobiło się zimno i mglisto. Powoli zbliżaliśmy się do pierwszej przełęczy Rohtang, która łączy na południu dolinę Kullu z doliną Lahaul i Spiti na północy. Jest ona przejezdna od czerwca do października. Latem ruch jest tu bardzo duży i często tworzą się gigantyczne korki.
Nagle z mgły wyłoniło się stado jaków stojące przy drodze. Pierwszy raz w życiu widziałam te potężne, długowłose zwierzęta. Gatunek ten odporny jest na niedobór paszy, niedostatek tlenu i niskie temperatury. Stały nieruchomo, zupełnie nie reagowały na zbliżających się do nich ludzi. Muszę przyznać, że zrobiły na mnie ogromne wrażenie.
Na Nidhinie zaś piorunujące wrażenie zrobił śnieg, a w zasadzie szara, brudna plama (taka jak u nas w marcu w środku miasta) leżąca na skale przy drodze. Podekscytowany jak małe dziecko mógł pierwszy raz w życiu dotknąć kryształków zbitego śniegu. Z dużą przyjemnością patrzyłam jak błyszczą mu oczy z przejęcia.
Dotarliśmy do przełęczy Rohtang. Tablica informacyjna, flagi modlitewne i małe kopczyki z kamieni (doubeng), to widok jaki tam zastaliśmy. Wiało niemiłosiernie.
Z każdym przejechanym kilometrem widoki stawały się coraz piękniejsze. Zza chmur wyłaniały się szczyty wysokich gór. Po drodze nieustannie zatrzymywaliśmy się, by zrobić zdjęcia. Kolejny zakręt i kolejna niesamowita panorama.
Dotarliśmy do punktu widokowego. Ludzi było tu pełno, jak na naszych Krupówkach. Każdy chciał zrobić pamiątkowe zdjęcie ze śniegiem i widokiem na majestatyczne Himalaje.
Oprócz samochodów drogą tą jechało mnóstwo motocykli. Najbardziej jednak podziwiałam ludzi pokonujących tę trasę na rowerach. Co jakiś czas leżeli oni przy drodze nie mogąc złapać tchu. Po paru minutach ponownie wsiadali na rower, pedałowali pod górę i pędzili jak szaleni w dół. Prawdziwi twardziele.
W pewnym momencie ujrzeliśmy stado owiec poganianych przez tybetańskich pasterzy. Bajeczny widok!
Kolejnym symbolem, który można spotkać tu poza flagami modlitewnymi i kopczykami z kamieni to Triśula. Jest to trójząb, jeden z głównych atrybutów boga Śiwy. Symbolizuje on przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Ustawiany jest na szlakach w indyjskich Himalajach.
W pewnym momencie na drodze powstał korek. Staliśmy w nim około pół godziny. Z nudów postanowiłam pospacerować. I to był strzał w dziesiątkę! Spotkałam przesympatycznego miejscowego chłopaka ubranego w bardzo ciekawą, ludową czapeczkę. Miała ona przyczepione kolorowe „kwiatko-kółeczko-wiatraczki”. Oczywiście wywiązała się między nami rozmowa. Zapytałam, czy mogę mu zrobić zdjęcie. Chłopak zgodził się z przyjemnością. Mało tego, założył mi na głowę swoją czapkę i pstrykał mi zdjęcia to solo, to z jego przyjaciółmi.
Parę kroków dalej stał samochód, w którym podróżowała Młoda Para z rodziną. Auto było bogato udekorowane kwiatami. Weselnicy byli niesamowicie pięknie ubrani. Zachwycona byłam ich jakże odmiennymi rysami twarzy od tych, do których byłam przyzwyczajona w Indiach. Bez problemu zgodzili się na sesję zdjęciową. Oczywiście złożyłam Nowożeńcom najlepsze życzenia długich lat spędzonych wspólnie w zdrowiu i miłości. Z sympatii do mnie postanowili pokazać mi w całej krasie Pannę Młodą, która podróżowała z zakrytą twarzą. Prześliczna dziewczyna. Zobaczcie sami.
W końcu samochody ruszyły. Powoli naszym oczom ukazał się Koksar. Na widok kilku domów na krzyż ogarnął mnie pusty śmiech. Wieś okazała się niezwykle mała. Praktycznie nie było tam możliwości noclegu. Taksówkarz zgodnie z umową dowiózł nas do Koksar i nie było mowy o dalszej jeździe.
Trzeba było łapać lokalny autobus do kolejnej miejscowości jaką był Keylong. We wsi znajdował się posterunek policji. Musiałam pokazać swój paszport i zostałam wpisana do księgi, gdzie ewidencjonowano cudzoziemców. Zjedliśmy lunch i czekaliśmy na autobus. Z nudów i zmęczenia wzięła nas lekka głupawka 😀
W końcu podjechał autobus. Jak szaleni rzuciliśmy się w jego kierunku, by zająć miejsca. Tłok był niemiłosierny, a my z ogromnymi plecakami. Udało się. Nawet na tyle dopisało nam szczęście, że znaleźliśmy miejsca z przodu pojazdu. Cała ta sytuacja była dla mnie tak egzotyczna, że podekscytowana, z uśmiechem od ucha do ucha, cały czas kręciłam filmiki moją nową, sportową kamerką Sony.
Po całym dniu podróży, pokonując około 126 km, dotarliśmy do Keylong.
cdn.
poprzednie posty z tej samej podróży:
http://rajzefiber.cba.pl/z-hajerem-w-manali/
http://rajzefiber.cba.pl/manali/
http://rajzefiber.cba.pl/dharamsalamcleod-ganj-sladami-dalajlamy-cz-2/
http://rajzefiber.cba.pl/dharamsalamcleod-ganj-sladami-dalajlamy-cz-1/
http://rajzefiber.cba.pl/no-to-jadymy/
Super zdjęcia 🙂
Dziękuję! :*