Jadąc z Milanem do jego rodzinnego miasta Palitany (stan Gujarat) nie zdawałam sobie sprawy z tego, co mnie tam spotka, co zobaczę i jakie to zrobi na mnie ogromne wrażenie po dziś dzień. Z Ahmedabadu dojechaliśmy na miejsce po południu. Jeszcze tego samego dnia ponownie wsiedliśmy do czerwonego pick-up’a, by przemierzyć kolejne 50 km do Hastagiri, gdzie na wzgórzu znajduje się dżinijska świątynia Hastagiri Jain Tirth.
Okolice te są świętymi miejscami dla wyznawców dżinizmu, celem wielu pielgrzymek. Początki tej jednej z najstarszych tradycji religijnych i filozoficznych w Indiach, starszej od buddyzmu, sięgają VII–VI w. p.n.e. Nazwa dżinizm pochodzi od słowa dżina, czyli „zwycięzca”, i odnosi się do duszy, która pokonała swoich „wewnętrznych wrogów”, osiągając stan wyzwolenia. Za twórcę tej religii uważany jest Parśwanatha. Dżiniści uznają go za dwudziestego trzeciego tirthanakara dżinizmu (sanskr.”budowniczy mostów” prowadzący do nirwany). Wardhamana Mahawira (dwudziesty czwarty z tirthankarów), żyjący w VI w. p.n.e. rozwinął nauki Parśwy i opracował tzw. pięć małych przykazań (anuvratas) obowiązujących wyznawców tej religii do dziś. M.in. takie zasady moralne jak niekrzywdzenie istot żywych, czy wegetarianizm, które tak bardzo kojarzą się z Indiami, to właśnie reguły dżinizmu.
Kiedy dotarliśmy do podnóża góry zatrzymaliśmy się na chwilę, by wypić esencjonalną masala ćiaj, oczywiście jak to w Gujarat, podaną w filiżankach, a pitą ze spodków. Droga do świątyni rozpoczynała się pięknie rzeźbioną bramą. Po przekroczeniu bramy ukazało się wzgórze z maleńkim białym punkcikiem na szczycie, którym była świątynia Hastagiri. Słońce chyliło się ku horyzontowi. W połowie drogi zatrzymaliśmy się, by podziwiać roztaczający się widok na rozlewiska rzeki Shatrunjaya. Coś pięknego!
Dotarliśmy na szczyt góry. Oczom moim ukazała się biała jak śnieg, bogato rzeźbiona świątynia. Podobno w tym miejscu najstarszy syn Bhagwana Adishwara król Bharat oraz jego słoń osiągnął mokszę (ostateczne wyjście poza krąg samsary i zaprzestanie przyjmowania kolejnych wcieleń po reinkarnacji). Świątynia miała oktagonalny kształt i zajmowała naprawdę sporą powierzchnię. Zwiedzając to miejsce spotkaliśmy tu jedynie trzy osoby, co jak na warunki indyjskie jest dość niezwykłe.
Panowała cisza, którą zakłócał jedynie wiatr i odgłos dzwonków poruszanych podmuchami powietrza. Z upływem czasu śnieżnobiałe mury świątyni nabrały złotego koloru zachodzącego słońca. Z intensywnym błękitem nieba robiło to ogromne wrażenie.
Słońce wisiało nad roztaczającą się u podnóża wzgórza wodą jak złota kula. Wszystko wokół nabrało nowego koloru, niczym malinowo-waniliowy budyń.
Wewnątrz świątynia wyglądała okazale. Misterne rzeźbienia, dziesiątki kolumn, ogromna sala główna z 4 posągami bóstw, bogato zdobione sklepienia. Zainteresowały mnie różańce zrobione z wełny. Białe paciorki poprzedzielane żółto-czerowno-zielono- czarnymi pasmami. Milan stwierdził, że jeśli mi się to tak podoba mogę wziąć taki różaniec na pamiątkę. Do końca pobytu w Indiach nie rozstawałam się z nim na krok, nosząc go ręce.
Wizyta w tym miejscu była naprawdę mistyczna. Czas było wracać z powrotem, ponieważ następnego dnia przed wschodem słońca mieliśmy odbyć pieszą pielgrzymkę na świętą górę dżinistów w Palitanie.
cdn.